Meltdown i shutdown jako konsekwencja przeciążenia sensorycznego u osób w spektrum autyzmu

Z GABINETU SPECJALISTY

Kiedy podczas jednej z sesji terapeutycznych zapytałam mojego podopiecznego o przyczynę jego ewidentnie kiepskiego nastroju tego dnia, pięcioletni wówczas Adaś odpowiedział po prostu „Są takie dni…”. Pomyślałam sobie wtedy, że trudno z tym dyskutować. Bo przecież są takie dni, są takie godziny, są takie chwile, kiedy wszystkiego wokół jest po prostu za dużo. Ludzie są za bardzo, dźwięki są za intensywnie, światło jest zbyt ostre, buty za ciasne, telefon nie przestaje dzwonić, ktoś ciągle o coś pyta, a w głowie mamy kłębowisko spraw do załatwienia. Takie przeciążenie to sytuacja, której czasami doświadcza każdy z nas. Niektórych spotyka to częściej, a innych rzadziej. Ale wszyscy znamy to uczucie, kiedy w naszym ośrodkowym układzie nerwowym zaczyna brakować przestrzeni na kolejne docierające do nas bodźce. Myślimy wówczas: „Jeśli ten telefon jeszcze raz zadzwoni...”, „Jeśli szef zaraz nie przestanie gadać...”, Jeśli natychmiast nie zdejmę tych butów…”. No właśnie, to co?

Każdy z nas ma inne strategie radzenia sobie ze stresem, a przecież takie przeciążenie sensoryczne to nic innego jak właśnie sytuacja stresowa. Choć reagujemy bardzo różnie, to zawsze wybieramy jedną z dwóch dróg: albo walczymy, albo uciekamy. Tak też mają dzieci, młodzież i osoby dorosłe z ASD, tylko że w ich przypadku wszystko jest bardziej, intensywniej, mocniej i częściej. Osoby neurotypowe rzadko doświadczają przeciążenia sensorycznego w tak skrajnej formie, w jakiej doświadczają go osoby w spektrum autyzmu. Myślę, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Ale spróbujcie. Wyobraźcie sobie, że każdy z Waszych zmysłów w tym samym czasie jest bombardowany dużą ilością bardzo nieprzyjemnych bodźców. Siedzicie na bardzo niewygodnym krześle, tuż obok przejeżdża karateka na sygnale, z pobliskiego śmietnika dochodzi smród zepsutego mięsa, wokół latają bzyczące muchy, ktoś świeci Wam latarką prosto w oczy, szalik z owczej wełny drapie Was w szyję, w buzi macie kęs znienawidzonej potrawy, a w głowie wciąż słyszycie, jak Al Bano i Romina Power śpiewają „Felicita”. W sytuacji tak potężnego przeciążenia zwykle pojawia się adekwatnie intensywna reakcja, taka jak meltdown czy shutdown. Choć nadal jest to jedna z dwóch możliwych – walka lub ucieczka, ale… zdecydowanie bardziej, intensywniej i głębiej.  

Shutdown kontra meltdown 

Cóż to takiego meltdown i shutdown? Prawdopodobnie wszyscy, którzy mają w swoim najbliższym otoczeniu osoby w spektrum autyzmu, znają te dwa terminy doskonale. Niestety nie ma w języku polskim słów, które precyzyjnie tłumaczyłyby te dwa pojęcia z języka angielskiego. Meltdown i shutdown to dwie skrajnie różne reakcje na jakąś sytuację kryzysową, przeciążenie sensoryczne lub emocjonalne. Meltdown (z ang. melt – topić, down – w dół) jest uzewnętrznioną reakcją na tę trudną sytuację, której nie sposób nie zauważyć. Natomiast shutdown (z ang. shut – zamknąć, down – w dół) jest internalizacją emocji i przeżyć, zamknięciem, wycofaniem się, co z kolei bardzo łatwo przeoczyć. Czy któraś z tych reakcji jest lepsza od tej drugiej? To jedno z tych pytań, na które odpowiedź „i tak, i nie” może wydać się najbardziej zasadna. Bo przecież dużo zależy od perspektywy, z której na tę sytuację spoglądamy.
Kiedy targają nami emocje, rozterki, coś mocno przeżywamy, często słyszymy słowa: „Wyrzuć to z siebie”, „Wykrzycz tę złość”, „Nie duś tego w sobie”, „Wywal te emocje”. Teoretycznie wiemy, że chyba tak jest lepiej, niż trzymać w sobie nieprzerobione tematy, sytuacje czy emocje, bo wcześniej czy później pewnie same wyjdą i uderzą ze zdwojoną siłą. Ale z różnych powodów nie zawsze tak reagujemy. Oczywiście każdy z nas ma swoje własne sposoby na radzenie sobie w trudnych sytuacjach, różnie reagujemy na stres i w różny sposób działają lub nie działają u nas procesy samoregulacji. Kiedy ktoś w naszym otoczeniu płacze, krzyczy, miota się po pokoju, możemy spróbować mu pomóc, bo po prostu widzimy i słyszymy, że coś się dzieje, ponieważ uzewnętrznia swoje przeżycia. 
Problem pojawia się wtedy, kiedy internalizujemy swoje emocje, nie uzewnętrzniamy ich, a właśnie „mielimy” i „przeżuwamy” wewnątrz siebie, nie dając tym sposobem żadnej informacji otoczeniu, że coś się z nami dzieje, mamy jakiś dyskomfort, coś nas niepokoi czy złości. Wszystko dzieje się w zaciszu naszych umysłów, a im więcej się dzieje, tym trudniej sobie z tym poradzić. Zarówno meltdown, jak i shutdown to niezwykle trudne sytuacje zarówno dla osób, które je przeżywają, jak i dla tych, które są tylko ich świadkami. Zawsze bow...

Dalsza część jest dostępna dla użytkowników z wykupionym planem

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI